Najnowsze tematy:
Rozmowa z Zygmuntem Piekaczem, utalentowanym rzeźbiarzem, uczniem Antoniego Kenara, z okazji 50-lecia pracy twórczej.
Kiedy się zaczęła Pana przygoda z rzeźbą?
W Zawichoście, z którego pochodzę, miałem wujka, który był kowalem-artystą. Na zamówienie księdza robił figurki do szopki. Pomagałem mu w tym dziele i wtedy też świat rzeźby mnie po raz pierwszy wciągnął. Stwierdzono, że mam jakiś talent i że powinienem go rozwijać. Z Zawichostu najbliżej mi było do Liceum Technik Plastycznych w Kielcach. Tam też zostałem posłany na nauki zatrzymując się u dalszej rodziny. Wujek, u którego mieszkałem był kolejarzem. Słuchał w domu radia Wolna Europa, więc i ja po cichu słuchałem wiadomości zza żelaznej kurtyny. Człowiek był wtedy młody i naiwny, więc dzielił się wszystkimi zasłyszanymi informacjami z kolegami z klasy. Był rok 1953, ja zaś chodziłem wówczas już do trzeciej klasy. No i znalazł się w klasie kapuś, który na mnie doniósł. Sprawa oparła się o prokuraturę, ale rodzina mnie jakoś uratowała. Całe szczęście, że byłem niepełnoletni. Inaczej groziłoby mi do 5 lat więzienia. Wyrzucili mnie ze szkoły. Jeden z profesorów z liceum znał się z Kenarem. Powiedział mi: słuchaj, jedź do Zakopanego, powołaj się na mnie. Na tym końcu Polski nikt cię nie będzie szukał.
A czy bywał Pan wcześniej w Zakopanem?
Skąd. Nie miałem pojęcia o tym miejscu. Tak więc przyjechałem do Zakopanego z kolegą mojego ojca, z którym zawsze grywał w szachy. W tym czasie pani Kenarowa była dyrektorką, a Kenar kierownikiem warsztatów. W Kielcach uczono nas jedynie rzeźby w glinie. Nie miałem pojęcia o rzeźbie w drewnie. Nigdy do tego czasu w rękach nie trzymałem dłuta. Pani Kenarowa poprosiła jednego z profesorów, by sprawdził moje umiejętności. No i wyszło to blado. Więc cofnięto mnie z trzeciej klasy do drugiej. Przez kilka miesięcy profesor Olszewski uczył mnie podstaw warsztatu; jak się trzyma dłuto, jak się je ostrzy, jak się obrabia materiał itd. Wszystko po to , bym mógł dorównać poziomowi kolegów z klasy. I tak się wszystko zaczęło.
Jakie wrażenie wywarło na Panu Zakopane, gdy ujrzał je Pan po raz pierwszy w życiu?
O kochany! Jak człowiek zobaczył te góry to zupełnie oszalał. Poza tym mieliśmy takiego profesora od matematyki, który znał góry jak własną kieszeń, był przez wiele lat przewodnikiem w Tatrach. Jego lekcje zawsze zaczynały się od opowieści o górach, a dopiero gdzieś w połowie lekcji mówił: no słuchajcie musimy teraz zrobić materiał. Miał też zwyczaj co tydzień brać naszą klasę na wycieczkę. Przeszliśmy z nim całą Orlą Perć. To było coś fantastycznego. Do dziś pamiętam burzę na Świnicy podczas jednej z wypraw.
Jak wspomina Pan zakopiańskie liceum plastyczne w tamtym czasie?
To była zupełnie inna szkoła niż kielecka. Panowała w niej bardzo serdeczna atmosfera między nauczycielami i uczniami. Szkołę bardzo szybko zacząłem traktować jak mój drugi dom. Nawet będąc na studiach w Krakowie, kilka razy w miesiącu uciekałem do Zakopanego. Przygarniano mnie w internacie, zawsze dano coś do jedzenia. Właściwie odkąd poznałem szkołę i górski krajobraz to już nie potrafiłem bez nich żyć.
Jak wyglądała w szkole nauka rzeźby?
Kenar miał swój autorski program. Sam nie był wykładowcą. Zajęcia prowadzili między innymi panowie Olszowski, Pecuch, Rząsa, Hasior i Brzozowski, zaś Kenar przychodził konsultować z nimi poszczególne prace uczniów.
Co było takiego szczególnego w metodzie Kenara?
W latach kiedy chodziłem do liceum królował w Polsce socrealizm, a Kenar się tej sztuce nie poddał. Ani on, ani jego żona nigdy nie wstąpili do partii. Dlatego władze wielokrotnie dążyły do zamknięcia szkoły. Kenar oficjalnie mówił, że swój program opiera na podhalańskiej sztuce ludowej. Jednak chodziło mu o coś innego. Przemycał w ten sposób swoje idee plastyczne zupełnie wolne od socrealizmu.
Czy w swojej twórczości artystycznej posiadał Pan mistrza, osobę, która w sposób znaczny wpłynęła na kierunek Pana rozwoju artystycznego?
Myślę, że była to postać Ksawerego Dunikowskiego, a z twórców europejskich wymieniłbym Rodina i Brâncusiego. W mojej twórczości ważną rolę zawsze odgrywała poezja, w szczególności Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Zbigniewa Herberta.
Po ukończeniu liceum trafił Pan do krakowskiej ASP…
To była chyba najmniej przychylna kenarowcom akademia w kraju. Na pierwszym roku rzeźby uczył nas profesor, dla którego ideałem była rzeźba hellenistyczna i rzymska. Robiąc korektę moich prac zwykle mawiał: panie, to nie Zakopane, gdzie się figurki robi. Szczęśliwie moją profesorką, u której robiłem dyplom była pani Śledzińska. Przez wiele lat była asystentką Dunikowskiego, kiedy wykładał na uczelni. W roku, gdy robiłem dyplom w akademii wizytowali nas dyrektor Fajkosz z Hasiorem. Jednocześnie poszukiwali kandydatów na nauczycieli do liceum. Po obronie dyrektor powiedział do mnie: przyjeżdżaj do szkoły, będziesz uczył. I tak wróciłem do Kenara ale w nowej roli.
Jak Pan wspomina nauczanie? Trwało ponad 30 lat..
Starałem się przede wszystkim uszanować indywidualność uczniów, zrozumieć ich sposób podejścia do rzeźby. Nie narzucałem im swojego sposobu myślenia. To była też jedna ważniejszych zasad Kenara. Myślę, że mi się to udało.
Jak Pan postrzega swoją własną twórczość?
Chyba człowiek całe życie szuka własnej drogi. Na przestrzeni lat robiłem rzeźby z różnych materiałów, ale najbardziej upodobałem sobie drewno. Jest ciepłe, tak mi bliskie, że dosłownie z nim rozmawiam. Niekiedy korzystam z drewna „z historią”, na przykład z czarnego dębu, który liczy sobie kilkaset lat. W tym co robię na pewno widać wpływy szkoły. Kenar uczył nas wybierać tematy z otoczenia, w którym żyjemy. Obcowanie z góralszczyzną było doświadczeniem każdego z nas. Tworzyliśmy zatem w relacji do czegoś realnego, prawdziwego. Gdy potem szukałem własnego sposobu rzeźbienia daleką inspiracją była dla mnie sztuka starożytnego Egiptu. Zawsze gdy oglądałem tę sztukę to mi w duszy grało. Podobnie było ze sztuką średniowiecza. W niej chyba najbardziej ujmowało mnie przedstawienie poprzez sztukę wartości duchowych. Poza tym moją inspiracją zawsze były góry. Obserwowałem ich różnorodne faktury, sposób w jaki się tasują i przeplatają, jak ze sobą współistnieją. W końcu to wszystkie drobne rzeczy składają się następnie na piękno górskiego krajobrazu. Góry zawsze postrzegałem od strony wąskiego kadru, fragmentu, drobiazgu, który ujmuje swoim czarem.
A czy ludzie są dla Pana inspiracją?
Oczywiście – ludzie, których znam, przede wszystkim rodzina, górale, jak i współczesne życie społeczne. Tyle wokół nas się dzieje, tyle wydarzeń na nas oddziałuje, rodzi w człowieku rozmaite emocje. Wystarczy wyjść na ulicę lub włączyć dziennik telewizyjny… Poza tym, jak wcześniej wspomniałem ważną rolę odgrywa poezja. Często jest tak, że wpierw sięgam, na przykład do tomiku Herberta, by potem wziąć szkicownik i wymyślać nową rzeźbę. Nie są to ilustracje do wierszy, to raczej impresje, smugi myśli i emocji rodzących się podczas lektury. To, do czego doszedłem po latach i co jest dla mnie w rzeźbie ważne to syntetyczna forma, ekspresja duchowa, między innymi poprzez fakturę, oraz symbolika przedstawień.
Co powiedziałby Pan młodemu człowiekowi, który w naszych czasach chciałby zostać rzeźbiarzem?
Dzisiaj być artystą to cholernie trudna rzecz. Jeśli masz nazwisko i jesteś przedsiębiorczy to jeszcze możesz zaistnieć. Ale gdy ktoś zechce pójść moją drogą to niech wpierw rozejrzy się po tym miejscu gdzie siedzimy. Zamykam się tutaj na całe dni. To jest cały mój świat. Nigdy nie dbałem o sławę czy i jakieś zaszczyty. Po tylu latach pracy twórczej rzeźba jest we mnie i ja ją po prostu muszę tworzyć. Nie istnieje teraz żaden mecenat państwa jak dawniej więc artystom jest niezwykle trudno. Ale z drugiej strony jeśli ktoś kocha rzeźbę i nosi w sobie silne pragnienie tworzenia, to trzeba je realizować i na pewno trzeba spróbować pójść tą drogą.
Jak Pan postrzega rolę sztuki w naszych czasach?
Sądzę, że prawdziwa sztuka niestety schodzi na drugi plan. Wiele rzeczy, które teraz powstają to „sztuka dla sztuki”, a ja jestem przekonany, że sztuka powinna wychowywać. Przykładowo, w odległych czasach Matejko nie tworzył dla siebie, lecz chciał podnieść Polaków na duchu w czasach rozbiorów. Chyba dzieło powinno zawsze nieść ze sobą jakieś przesłanie, uczyć widza czegoś o świecie, rodzić refleksję. Wierzę w to, że sztuka może wciąż uczyć miłości, wrażliwości na piękno przyrody, szacunku do rodziny. Staram się w każdym razie, by moje rzeźby właśnie takie były.
rozmawiał Rafał Kossowski
__ __ __ __ __
Zgymunt Piekacz
Urodzony w Zawichoście. Absolwent Państwowego Technikum Plastycznego w Zakopanem. Kształcił się jeszcze pod kierunkiem wybitnego pedagoga Antoniego Kenara, który swoim uczniom zaszczepiał miłość do sztuki.
Również obcowanie z wybitnymi artystami - Władysławem Hasiorem, Zygmuntem Pokrywczyńskim, Tadeuszem Brzozowskim - nie mogło pozostać bez wpływu na młodego rzeźbiarza. Następnie kształcił się na Wydziale Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie (pod kierownictwem profesor Wandy Śledzińskiej). Przez 36 lat uczył rzeźby w PLSP w Zakopanem. Brał udział w szeregu wystaw. Jego rzeźby znajdują sie m.in w Sanktuarium na Olczy w Zakopanem, w kościelew Saint Etienne (Francja) oraz na kaplicy w Monkach. Jest laureatem wielu artystycznych nagród. Brał udział w wystawach ogólnopolskich i międzynarodowych w Anglii, USA, Niemczech, Francji, Norwegii, Słowacji, Włoszech, Egipcie i Bułgarii. Jego prace znajdują się w zbiorach muzealnych i prywatnych w kraju i za granicą.
Wywiad umieszczamy dzięki uprzejmości Galerii pod Makiem www.galeriapodmakiem.pl